wtorek, 1 lutego 2011

Vuelta a España cz.1

20 stycznia  roku pamiętnego pewna decydująca osoba w mym życiu stwierdziła że mam się udać do kraju króla Jana KArola I - wiedziałem że nie mogę tego zdupic i nie "Pozwiedzać". Do wyjazdu dwa dni a ja nic nie wiem co jak gdzie i co najważniejsze jakie są terminarze lig hiszpańskich. I stało się 22 stycznia wylądowałem na niezb yt wielkim lotnisku w stolicy Aragonii - Saragossie.  Pierwszy dzień zakwaterowanie i okazja zobaczenia planu dnia. 2 godziny szkolenia i .....WOLNE!!!!. Długo zastanawiać się nie musiałem, gdyz wybór padł na GEtafe - Espanyol, razem z dobrym hiszpańskim znajomym, który dowiedział się że jest groundhoperem. Wsiedliśmy w samochodzik i udali na przedmieścia Madrytu. Szybkie zwiedzanko Madryckich.  stadionów, które się konczy nie mal równo z rozpoczęciem gwizdka. Po dotarciu na cel przeznaczenia następuje szok jedyne dostępne bilety dla nas to sektory gości - dla mnie bomba po zapłaceniu 40 ojro ( GRR!)Nastąpiła chwila wejścia na obiekt. 


JAk widać na załączonym obrazku stan widowni jednak nie był oszałamiający. Po pośpiewaniu z Kibicami Espanyolu uprzejmości o koleżance z Barcelony ( lolololololo lololololo lolololo.lo Puta Barca lolololo) - prawda że dosyć łatwe, a na-pewno zrozumiałe i treściwe.
PO wypiciu ( w Hiszpanii można pic wino w kartonie) 2 litów pięknego wina w kartonie za 1.20 ojro. Ochota na doping moja była większa oraz fakt, aby nie spierdolić wyjazdu który tak sympatycznie się zaczął. Mecz zakończył się wynikiem 1:3 dla drużyny ze stolicy Katalonii, a ja będąc wielkim fanem Espanyolu rozpocząłem w wielkiego pierdolnięcia. Pojawiając się na meczu i to od razu na wyjeździe.
24 I. 
Rano wstając po świetnym wczorajszym dniu szybkie spotkania szkolące moją wielką osobowość i znów wolne i kolejne pytanie gdzie ????Spotykając na schodach mego uczestnika podróży  ( Jesus Ezkerra) przy okazji pozdrawiam. Dowiaduję się że On jedzie dziś do Swojego miasta na mecz swego ukochanego klubu. Pierwsza moja odpowiedź była zadowalająca dla nas obu- JEDZIEMY. Po krótkim zwiedzaniu SAragossy i dotarciu na mecz wielkiej i sławnej drużyny Legua Saragossa, która podejmowała Uniwersite Bilbao. Znalazłem czas na poglądanie stadionu królewskiego Realu, ale tego z Saragossy.


Po tym szybkim akcencie jazda dalej.
Po pewnym czasie zorientowałem się że jadę do kraju basków, a mecz to 
Athletic Bilbao kontra Hercules Alicante. Po dotarciu pod  San Mamés po kilku chwilach zmartwienia - nie ma biletów !!, ale mój baskijski kolega stanął na wysokości zadania i po 10 minutach i wybulenia 36 ojro byłem w środeczku.Sam mecz taki sobie ku uciesze mego przyjaciela oraz reszty basków ich ukochana drużyna pewnie pokonała 3:0 Herculesa. 





25 I
Tego dnia nikt cholera nie grał ale pojawiłem się na kilku stadionach. 











 
C.D.N.

2 komentarze:

  1. Dobre, dobre. Któregoś pięknego dnia i ja zawitam na Półwysep Iberyjski. Czekam na kolejną część!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejna będzie Krzysiu w ok niedzieli oraz spuxniona relacja z pobytu w England tego roku

    OdpowiedzUsuń